Grzegorz Baran: Ciężarówką po Ameryce Południowej

Maciej Blum
3.9.2014

O pierwszych sukcesach w wyścigach motocyklowych i samochodowych, prywatnych zainteresowaniach zabytkowymi autami oraz niezmiennej fascynacji rajdem Dakar i ciężarówkami terenowymi rozmawiamy z Grzegorzem Baranem, kierowcą i pilotem rajdowym.

Kiedy zaczęła się Pańska przygoda ze sportem motorowym?

To była pierwsza połowa lat 70. Kupiłem sobie wtedy motor Jawa Mustang. Spotykaliśmy się w grupie młodzieży, jeździliśmy po Warszawie, potem organizowaliśmy wyjazdy za miasto. Wtedy też zaczęły się odbywać wyścigi motorowe na torze wyścigów konnych. Po raz pierwszy z bliska zobaczyłem wyścigi motocyklowe. Postanowiłem, że zacznę brać w nich udział. Najpierw jeździłem na motorze WFM, potem były już prawdziwe motocykle i w końcu tytuł Mistrza Polski.

Z motoru szybko przesiadł się Pan jednak na samochód...

To prawda. Odbyło się to drogą naturalnej ewolucji, jednak to, że wybór padł na ciężarówkę, było przypadkiem. W 1981 r. byłem w Paryżu na Sylwestra i zobaczyłem na własne oczy start rajdu Paryż – Dakar. Kolorowa parada samochodów rajdowych zafascynowała mnie, szczególnie jeśli porównało się ją do odbywających się wtedy w Polsce tzw. mistrzostw KDL, w których zresztą brałem udział. To była niesamowita przepaść – kulturowa, mentalna, ekonomiczna. Najpierw był start spod wieży Eiffla i parada ulicami miasta, potem wspólne świętowanie i gdzieś koło 3 w nocy wyjazd w trasę. Zadziałało to na moją wyobraźnię i wtedy postanowiłem, że też zacznę brać udział w takich wyścigach. Była jednak jedna, ale najważniejsza, przeszkoda. Pieniądze. Wówczas przygotowania i udział w rajdzie Dakar, nazwijmy go tak skrótowo, to były ogromne koszty rzędu ok. 20 tys. dolarów – dla porównania była to ówczesna równowartość 2 mieszkań w Warszawie. Teraz, potrzebuję 200 tys. euro, więc jest to porównywalna kwota. W tamtych czasach jednak te 20 tys. dolarów było nie do osiągnięcia. Dlatego też swoje marzenia o Dakarze musiałem odłożyć na jakiś czas.

Kiedy Pan uznał, że czas już spróbować swoich sił w tym morderczym wyścigu?

Gdy znana z pewnością wszystkim dziennikarka i podróżniczka Martyna Wojciechowska wzięła udział w Dakarze, pomyślałem sobie, że dlaczego ja nie miałbym spróbować. Akurat tak się złożyło, że firma Mercedes Polska przekazała mojemu klubowi Mercedesa ML, którym miałem zacząć swoją przygodę z rajdami terenowymi i na którym przygotowywałem się do Dakaru. Wtedy jednak na mojej drodze pojawił się Łukasz Komornicki i wziąłem udział w Dakarze jako wsparcie techniczne. Jechałem wtedy Mercedesem Unimogiem. I cóż tu dużo mówić, zakochałem się w ciężarówkach. To jest zupełnie inna perspektywa widzenia, jazdy.

Jak przez te lata zmienił się rajd Dakar?

Diametralnie – z rajdu terenowego, przygodowego zrobił się z tego rajd szybkościowy. Kiedyś do Afryki mogli jeździć ludzie zarażeni chęcią przygody, którzy mieli jakiś przyzwoity samochód i trochę się do tej wyprawy przygotowali. W tej chwili trzeba mieć mocno wyspecjalizowany, bardzo drogi samochód, nie wystarczy już jedynie auto usportowione. Powiem więcej, Dakar stał się rajdem dla kierowców zawodowych. Zmiany widać również w konstrukcji samochodów. Weźmy dla przykładu takie auta, jak Buggy, którymi początkowo również startowano w tym rajdzie i które zupełnie się w nim nie odnalazły z uwagi na napęd na 2 koła. Teraz są jednak przebudowywane, udoskonalane i być może niedługo będą znowu konkurować z samochodami rajdowymi. Również samochody 4-napędowe zaczynają ewoluować. Francuzi chcą wystawić teraz Peugeota, ale na bardzo dużych, wysokich kołach. Na organizatorze Dakaru wymuszono nawet ograniczenie prędkości ciężarówek, ponieważ zaczęły regularnie wygrywać z samochodami osobowymi, właśnie dzięki dużym kołom, które lepiej sobie radzą w tym trudnym terenie. Z jednej strony mówi się o bezpieczeństwie, co jest zrozumiałe, jednak z drugiej nawet ograniczenie prędkości dla ciężarówek do 140 km/h nie pomaga, bo one i tak nadal wygrywają poszczególne odcinki.

Co robiłby Pan w świecie bez samochodów?

Dla mnie nie istnieje świat bez samochodów. Tak się stało, że swoją pasję połączyłem z życiem zawodowym. Prywatnie prowadzę warsztat samochodowy. Najpierw był to zwykły zakład dla każdego klienta z ulicy. Potem był okres, kiedy zajmowałem się budową klatek bezpieczeństwa i przygotowywaniem samochodów do udziału w wyścigach czy rallycrossach, a w końcu zacząłem się zajmować samochodami terenowymi, jak np. Pajero. W tej chwili zainteresowałem się samochodami historycznymi i warsztat idzie powoli w stronę restauracji aut zabytkowych. Niedawno stałem się szczęśliwym posiadaczem zabytkowego Mercedesa 300SE (109), który - jak się później okazało - został kiedyś odkupiony od KC PZPR i był to egzemplarz, którym jeździł Władysław Gomułka. W wolnych chwilach, kiedy nie przygotowuję się do Dakaru, zajmuję się właśnie tym, jak i pracuję nad samochodem, którym mam zamiar kiedyś wystartować w historycznym rajdzie Monte Carlo. Raz już brałem w nim udział i chciałbym to powtórzyć. Ciężko jednak to wszystko pogodzić, gdyż między Dakarem a rajdem Monte Carlo jest zaledwie parę dni przerwy, jednak przy dobrej logistyce z pewnością uda mi się kiedyś to pogodzić.

Jakie wydarzenie ze swojej kariery sportowej najbardziej Panu utkwiło w pamięci?

Są dwa takie wydarzenia. Pierwsze, kiedy zdobyłem tytuł Mistrza Polski w wyścigach samochodowych na zmodyfikowanej własnymi siłami Ładzie, wygrywając z fabrycznymi Fiatami. Jest to dla mnie znaczące osiągnięcie sportowe, dające dużo satysfakcji. Drugie wydarzenie to pierwszy medal w rajdzie Dakar. Są oczywiście inne, mniejsze lub większe sukcesy, np. zdobycie tytułu Mistrza Polski w wyścigach motocyklowych. W tamtych czasach zawodnik dostawał talon lub kupował sobie używaną WFM-kę, którą trzeba było przebudować i przygotować do udziału w wyścigach. Człowiek był wtedy jednocześnie konstruktorem, mechanikiem i zawodnikiem. Potem, gdy poprawiła się moja sytuacja finansowa, mogłem już pozwolić sobie na to, by zlecić np. przygotowanie silnika specjalistom. Ogromnie cieszy, że do wszystkiego doszedłem ciężką pracą i latami zdobywanego doświadczenia. Pierwszy tytuł Mistrza Polski w motocyklach zdobyłem po 7 latach. W samochodach pierwszy tytuł zdobyłem po 4 latach, a w rallycrossie po roku. Tak więc momentów ważnych i przełomowych było wiele.

A co najbardziej przeszkadza Panu w codziennej jeździe samochodem?

Ludzka głupota. Prywatnie jestem spokojnym kierowcą, jeżdżącym o wiele wolniej niż inni. Bardzo mnie denerwuje, gdy ktoś na mnie trąbi, bo uważa, że jadę za wolno. Byłem ostatnio świadkiem sytuacji, kiedy jednemu kierowcy bardzo się spieszyło. Ja jechałem z dopuszczalną prędkością, a tamten cały czas zmieniał pasy i jechał bardzo nerwowo, choć w efekcie nic tym nie osiągnął, bo nawet nie miał możliwości, żeby mnie wyprzedzić. A w Warszawie wszystkim się spieszy, szczególnie osobom jeżdżącym samochodami służbowymi - to taka moja dygresja. Być może jest to jakaś forma odreagowania. Ja mam okazję odreagowywać, gdy jadę ciężarówką w rajdzie Dakar. Dla zabawy zbudowałem parę samochodów Buggy, które ważą ok. 350 kg i są napędzane silnikiem od Seicento. Mój znajomy, który na co dzień jeździ bardzo luksusowym autem, stwierdził, że jazda tym autkiem daje niesamowitą radość i odprężenie. Wyżyć można się więc w różnych warunkach. Droga publiczna nie jest jednak do tego odpowiednim miejscem. W Polsce jednak panuje przekonanie, że wykładnikiem naszej wartości jest nasz samochód, ale w rzeczywistości wcale tak nie jest. Współczesne systemy nie są przyjazne kierowcom, którzy potrafią jeździć. Są one dla ludzi młodych, którzy nauczyli się jeździć, korzystając np. z Play Station i grając w gry, tylko że na ulicy nie mamy drugiego życia, tak jak jest to często w rzeczywistości wirtualnej. Oczywiście postępu nie zatrzymamy, on jest nieunikniony i potrzebny. Obecnie jednak dla większości, szczególnie młodych, kierowców jakikolwiek poślizg kończy się kraksą, ponieważ kiedy przekroczą możliwości elektroniki samochodu, nie potrafią już sobie poradzić i wyjść z opresji. Dawniej, jeżdżąc jeszcze taksówką, przynajmniej kilkanaście razy w sezonie zimowym zdarzały mi się różne sytuacje, jak np. poślizgi, z których trzeba było umieć wyjść. I się wychodziło. Człowiek potrafił zapanować nad samochodem. Teraz wszyscy się zdają na znajdującą się w samochodzie technologię. Ale to jest pewnego rodzaju znak czasu.

Rozmawiał Maciej Blum

Fot. Maciej Blum

O Autorze

Tagi artykułu

autoExpert 04 2024

Chcesz otrzymać nasze czasopismo?

Zamów prenumeratę