Każde auto to dzieło sztuki

Maciej Blum
5.2.2015

O niełatwych dla motoryzacyjnej pasji czasach PRL-u i zamiłowaniu do szybkich, nietypowych samochodów rozmawiamy z Jerzym Dziewulskim.

Antyterrorysta, znawca sztuk walki, doradca do spraw bezpieczeństwa prezydenta Kwaśniewskiego, miłośnik motoryzacji. Czy czuje się Pan polskim Jamesem Bondem?

Nie, nie. James Bond to fantazja, iluzja. Nie warto o tym mówić. Można to oglądać, ale nic poza tym.

Ale zagrał Pan w kilku odcinkach „07 zgłoś się”...

Po prostu na mnie padło. To był dość trudny czas, kiedy koniecznie chciano przedstawić milicję jako formację inną niż w rzeczywistości. W latach 80. milicja postrzegana była jako formacja szczególnie represyjna, chociaż byli w niej ludzie, którzy zajmowali się tym, czym zajmuje się dzisiaj policja.

Nawiązałem do tego popularnego w owym czasie serialu, gdyż to właśnie wtedy Borewicz kształtował wizerunek Poloneza. Czy już wtedy miał Pan tego motoryzacyjnego bakcyla?

Już od dawna. Czasy Borewicza to nie były czasy początków mojego zainteresowania motoryzacją. Już wtedy bowiem miałem takie samochody, jak Mercedes 170 V, Renault Dauphine, Renault 8 Major, Citroen BL15. Oczywiście najstarszym samochodem był Mercedes 170 V kupiony przez mojego ojca. Razem z bratem mieliśmy wyremontować to auto. W ten sposób ojciec osiągnął to, co zamierzał – zamiast gdzieś biegać i rozrabiać, każdą chwilę przeznaczaliśmy na prace przy tym samochodzie. To były początki mojej motoryzacyjnej pasji. Rodzice wiedzieli, co robić i zdawali sobie sprawę z tego, że młodego człowieka trzeba czymś zainteresować. Oczywiście ja uprawiałem też różne sporty, ale oprócz tego były i różnego rodzaju ryzykanckie wypady, co trzeba było ograniczyć. Rodzicom się to udało.
A wracając do pytania, to w czasach, kiedy kręciliśmy ten film, byłem właścicielem Audi 100. To był najnowszy model, ale od tyłu skasowany do połowy. Właściciel tego auta wyjechał od dealera w Niemczech i ktoś w niego wjechał. Kiedy ja go kupiłem, miał tylko 100 km przebiegu. Udało mi się ściągnąć go do Polski, no i remontowałem ten fabrycznie nowy samochód. Nawet potem kilka lat nim jeździłem. Po nim był piękny Fiat Argenta. Ciągłe zmiany aut wzbudzały zazdrość i sprawiały, że zawsze znalazł się ktoś, kto „uprzejmie donosił” o tym milicji. W związku z tym wielokrotnie mnie sprawdzano, ale zawsze było wszystko w należytym porządku. I tak było praktycznie za każdym razem, kiedy kupowałem kolejny samochód.

Jest Pan fanem szybkich, a nawet cholernie szybkich, samochodów. Tak Pan je przynajmniej określa...

To prawda. Mniej mnie interesują samochody bulwarowe. Oczywiście za te wszystkie samochody mógłbym sobie spokojnie kupić Ferrari albo Lamborghini, które są samochodami fajnymi, ale nie dają tego, o czym zawsze marzyłem. A marzyłem o tym, żeby samochody, którymi jeżdżę, naprawdę się wyróżniały. Poza tym mają być bestiami, które trzeba pokonywać, a nie samochodami, które mają ABS, EBC i diabli wiedzą, co jeszcze.
Trzeba walczyć z samochodem, bo wtedy nabiera się do niego szacunku, chociaż nie zawsze da się go ujarzmić. Są sytuacje, w których można przeciągnąć strunę, a wtedy przed oczami staje obraz śmierci.|
Stąd Ariel Atom, który był pierwszym egzemplarzem w Polsce. Udało mi się go zamówić w Anglii i sprowadzić do kraju. Jest to samochód budowany specjalnie dla każdego klienta – „szyty na miarę”. Od zamówienia do odbioru trzeba czekać na niego 2 lata.

Dlaczego wybrał Pan akurat ten samochód?

W tym czasie odpuściłem już sobie motocykle. Stało się tak z powodu urazów, ale też szaleństwa kierowców, którzy nie dopuszczają do siebie myśli, że drogi są i dla samochodów, i dla motocykli. Poza tym dużo ludzi zaczęło jeździć motocyklami, przez co zaczęli być postrzegani jako taka grupa cwaniaków na drodze. Ariel Atom stał się dla mnie substytutem motocykla, bo nie ma szyby, nie ma drzwi, a osiągi lepsze niż praktycznie każdy motocykl sportowy. 2,6 sekundy do 100 km/h to jest szaleństwo. Tym samochodem zwiedziłem całą Europę. Trochę się nim też ścigam - to jest przednia zabawa, kiedy na torze wyprzedza się Astona Martina czy Ferrari. To auto daje takie samo wrażenie, jak jazda motocyklem, ale jest znacznie bezpieczniejsze. Na 4 kołach się nie da wywrócić, a jak deszcz pada, to zakładam kombinezon i przynajmniej do połowy w ogóle nie moknę. Jak jest ciepło, mogę zdjąć kask i poczuć się jak w samochodzie. Ale ogólnie jest to dla mnie zabawka.

Czy Pańskie auta służą do jazdy na co dzień, czy tylko są „akcesoriami” podczas zlotów, eventów i zawodów?

Ariel Atom to samochód do jazdy na co dzień, bo zdarza mi się nim jeździć po Warszawie. Robię to rzadko, bo zostawienie takiego auta w miejscu niestrzeżonym jest jednak ryzykowne. A ludzie mają to do siebie, że dla kawału wrzucą coś do środka, bo czemu nie, skoro nie ma w pobliżu śmietnika. Ale jest to też samochód do wyścigów. Zawsze miałem też bardzo szybkie Corvetty i są to już samochody z prawdziwego zdarzenia. Mam je do dzisiaj, ale doszedłem do wniosku, że muszę sam zbudować samochód. Kiedy już przeszedłem definitywnie na emeryturę, zająłem się budowaniem samochodu Ultima GTR. To jest samochód konstrukcji brytyjskiej do samodzielnej kompletacji. Ja swój egzemplarz zbudowałem od podstaw. Oczywiście silnik i skrzynię biegów kupiłem. Złożenie tego auta trochę trwało, ale jest to samochód, który ma 6 rekordów świata (m.in. najszybszy sprint 0-160-0 mph - 9,8s, przyspieszenie 0-100 km/h - 2,8 s, przyspieszenie 0-100 mph - 5,8 s, hamowanie od 100 mph do 0 - 3,6 s), którego nie zdołało pobić nawet Bugatti Veyron.

Czy sam naprawia Pan silniki w swoich samochodach?

W mojej Ultimie GTR mam silnik o mocy ponad 800 koni mechanicznych. Jestem w stanie naprawić w nim jedynie drobne usterki. W przypadku większych uszkodzeń zawsze trzeba wyjąć silnik z samochodu i odesłać do producenta. W takich wyczynowych jednostkach samemu się nic nie naprawi. Tam są tytanowe korbowody, kute wały korbowe, tytanowe zawory. W Polsce jest kilka warsztatów, które mogą pomóc przy naprawie. Poza tym po naprawie u producenta silnik przychodzi z gwarancją.

W jakich zawodach bierze Pan udział?

Rekreacyjnie odwiedzam takie imprezy, jak „Track day”, gdzie za opłatą można pojeździć po torze wyścigowym z prawdziwego zdarzenia. Odwiedzam tory w Austrii, na Słowacji, w Niemczech, tor w Poznaniu i nawet zdarzyło mi się jeździć po torze Monza. Wraz z grupą kilkunastu osób czasami wypożyczamy dla siebie jakiś tor. Mimo że na torach obowiązują dżentelmeńskie zasady, a więc wyznaczamy zakręty, gdzie nie wolno wyprzedzać, to zawsze stosujemy wobec siebie taktykę ograniczonego zaufania, bo gdy człowiek wyjeżdża na tor, to czasami o wszystkim zapomina. Kiedy więc potrzebuję relaksu, nie siedzę w domu, tylko np. zakładam kombinezon i jadę do Poznania. Jest tam wyjątkowo przyzwoita ekipa ludzi, którzy zawiadują torem.

Jak traktuje Pan samochody?

Jak dzieła sztuki. Każdy samochód ktoś skonstruował. Jeśli ktoś namalował obraz czy stworzył rzeźbę, to jest to dzieło sztuki. A jeżeli ktoś stworzył prototyp samochodu, grzebiąc w glinie jak rzeźbiarz i konstruując jego podzespoły przez wiele miesięcy, to dla mnie takie auto jest również dziełem sztuki, a nie tylko środkiem do przemieszczania się. To jest pewna twórczość, a samochód jest efektem tej twórczości. Jeżdżę nim, ale mam szacunek, bo został stworzony przez człowieka, który dał mi możliwość przeżycia czegoś. Samochód nie jest przedmiotem, który można lekceważyć. Może się nie przejmuję przesadnie każdą rysą, ale ogólnie o samochody dbam.

Jakim jest Pan kierowcą?

Po mieście jeżdżę zgodnie z przepisami. Poza miastem jestem ostry i zdarza mi się przekroczyć dopuszczalną prędkość, ale zazwyczaj się kontroluję. Jeśli jednak wracam z toru po 8 godzinach ostrej jazdy i spaleniu kilku baków paliwa, to - proszę mi uwierzyć – nie mam już ochoty na szybką jazdę.

Co na drodze najbardziej Panu przeszkadza?

Jazda lewym pasem. Wkurzam mnie, kiedy instruktor nauki jazdy prowadzi młodego adepta lewym pasem, bo za dwa skrzyżowania będzie skręcał w lewo. To dotyczy, niestety, ogromnej części kierowców - i w mieście, i na autostradzie.

Rozmawiał Maciej Blum

Z biografii: Jerzy Dziewulski
Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Pracę zawodową rozpoczął w wydziale kryminalnym na Żoliborzu, potem pracował w Komendzie Stołecznej, pełniąc wiele funkcji, w tym dowódcy jednostki antyterrorystycznej na lotnisku Warszawa - Okęcie. Był pierwszym w historii kraju posłem - policjantem, wybranym do parlamentu w listopadzie 1991 r. Wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych, twórca Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Odznaczony Krzyżami: Kawalerskim i Oficerskim Orderu Polonia Restituta. Jako jedyny policjant w Polsce trzykrotnie odznaczony medalem Za odwagę. Szef ochrony osobistej Aleksandra Kwaśniewskiego, później doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa.

fot. Archiwum Jerzego Dziewulskiego

O Autorze

Tagi artykułu

Zobacz również

Chcesz otrzymać nasze czasopismo?

Zamów prenumeratę