Ryszard Kłos (best products): Dzisiaj, jak nigdy dotąd, należy dokonywać rozsądnych zakupów

12.3.2014

Minione właśnie obchody Okrągłego Stołu między innymi przywołały mi na myśl wspomnienia z okresu powstawania best products, warsztatowego biznesu i współpracy z miesięcznikami warsztatowymi, w tym z "autoEXPERTEM". Było to niespełna rok po tym wiekopomnym wydarzeniu. Dokonujące się wówczas fundamentalne zmiany polityczne zbiegły się z totalną przemianą gospodarczą i społeczną.

Zachodzące przemiany wyraźne stały się także w warsztatach samochodowych. Począwszy od tego, że dość szybko tradycyjne określenie „warsztat” wyparte zostało przez bardziej europejską nazwę „serwis”, a skończywszy na diametralnej zmianie w wyposażeniu i wyglądzie zakładów oraz kulturze pracy zatrudnionych w nich mechaników.
W tamtym czasie osobiście pracowałem w serwisie, dostarczając, montując i szkoląc klientów na nowych maszynach. Po okresie wszechogarniającej szarzyzny i bylejakości przyszedł czas koloru, nowoczesności i fascynacji. To, że wówczas w ogóle były jakieś urządzenia zawdzięczać należy mądrym i pracowitym ludziom, którzy tworzyli coś z niczego. Nowiutkie wyważarki, montażownice, dźwigniki, linie diagnostyczne, „pachnące” nowością i zadziwiające nowoczesnością konstrukcji były czymś zupełnie nieprzystającym do dotychczasowych standardów. Wówczas klient był „łatwiejszy”, ponieważ podaż była mniejsza i dostawał niemiecki produkt, który był postrzegany (wtedy słusznie) jako solidny i bardzo dobry. Ceny tego sprzętu nie były małe, ale rekompensowały wydatkowane środki bezawaryjną pracą, nowymi możliwościami usług warsztatowych i prestiżem na rynku.
Szczególnie zapadł mi w pamięć pewien klient z Poznania, który razem z mamą przyjechał do best products Syreną 103 (nawet na ówczesne standardy mocno niewspółczesną) z przyczepką po maszyny. Końcówkę należności płacili sporym bilonem (wówczas przelew nie był popularny), zastanawiając się czy starczy im na paliwo. Dziś ten klient ma jeden z największych serwisów w Poznaniu.
Tak, to był czas dla tych, którzy wsiedli do „pociągu”, kupując bilet nawet za ostatni grosz. Sądzę, że wówczas wzajemny kontakt (po dzisiejszemu: „relacje w biznesie”) pomiędzy sprzedającym i kupującym był bardziej uczciwy. Sprzedający sprzedawał dobry sprzęt za dobre pieniądze, a dzisiaj...

Byle szybko, tanio i z bardzo dobrą jakością. Ale tak się nie da
Pozostaje więc takie oczekiwanie, a rzeczywistość jest inna. Na rynku urządzeń wyposażenia warsztatowego nie ma już wyraźnych starych europejskich liderów. Podobnie jest zresztą w przemyśle samochodowym.
Wcześniejsi niekwestionowani giganci podejmują - mniej lub bardziej - udane próby podtrzymania wrażenia o ich wielkości, ale ta potęga jest często tylko fasadowa. Bywa tak, że swoim logo firmują urządzenia producentów nieznanych, od których można kupić to samo za niższą cenę. Pojawiają się nowi producenci, lepiej nadążający i szybciej reagujący na ewoluujące potrzeby rynku, doganiając te potężne fabryki, które – przytłoczone swoją wielkością - nie są w stanie równie szybko wdrażać nowinek technologicznych, jak to jest w przypadku mniejszych producentów. Dotychczasowym liderom coraz trudniej jest utrzymać wiodącą pozycję w trwającym wyścigu. Podobnie jak w sporcie: łatwiej gonić niż uciekać.
Oczywiście można dzisiaj nabyć sprzęt bardzo dobrej jakości - niekoniecznie markowy - ale trzeba zapłacić konkretne pieniądze. Naiwnością jest bowiem oczekiwanie super sprzętu, kupując np. z portali internetowych w opcji „kup teraz” bez serwisu, referencji, nazwy i adresu producenta.
Jak mawiają średniozamożni Anglicy: "Nie stać nas na oszczędność". Lepiej tych parę złotych dołożyć i mieć pewność zakupu produktu pełnowartościowego – z komfortem możliwości skorzystania z ochrony gwarancyjnej i obsługi serwisowej.

Ludzie nie zmieniają się, zmieniają się pojazdy
Rozwijając tę myśl, można dojść do wniosku, że urządzenia zmieniają się w takim stopniu, w jakim wymuszają to zmiany w konstrukcji nowoczesnych samochodów. W istocie tak się dzieje, ale z pewnymi wyjątkami. Otóż, często producenci urządzeń automatyzują je zdecydowanie na wyrost, za co trzeba płacić, a co nie ma żadnego przełożenia na osiągane rezultaty i wypracowywany zysk. Tak jest np. z montażownicami „bezłyżkowymi”. Zautomatyzowane wymagające po zamontowaniu koła jedynie obserwacji obsługującego. Efekty? Tylko prestiżowe. Maszyny są wolniejsze, zdecydowanie droższe i nie wykonują nic więcej ponad możliwości maszyn tradycyjnych z certyfikatem WDK. Dzisiaj, jak nigdy dotąd, należy dokonywać rozsądnych zakupów, aby nie zostać z maszyną solidną „na wieki”, ale bez możliwości technicznych i perspektyw wykorzystania „na jutro”.

Cytując za G.B. Shaw’em: "Człowiek rozsądny dostosowuje się do świata. Człowiek nierozsądny usiłuje dostosować świat do siebie. Dlatego wielki postęp dokonuje się dzięki ludziom nierozsądnym" – trzeba podkreślić, że na rynku urządzeń wyposażenia warsztatowego jest dokładnie odwrotnie.

Jeszcze jeden wyjątek, który podkreśla regułę.

O Autorze

Tagi artykułu

Chcesz otrzymać nasze czasopismo?

Zamów prenumeratę