Ślad węglowy

CC0 Creative Commons/pixabay
Maciej Blum
19.11.2018

O samochodach elektrycznych i hybrydowych pisałem już nie raz, ale ostatnio pojawiła się kolejna ku temu okazja. Otóż, firma analityczna Berylls Strategy Advisors zajmująca się rynkiem motoryzacyjnym wzięła pod lupę samochody elektryczne, a dokładniej – ich ekologiczność. I co? I okazało się, że „elektryki” wcale nie są takie „eko”, jak by się mogło wydawać.

Przeanalizowano tzw. ślad węglowy we wszystkich biorących udział w procesie produkcyjnym pojazdu miejscach, w których zużywa się paliwa kopalne, emitując przy tym do atmosfery dwutlenek węgla. I okazało się, że samochody elektryczne, choć nie mają rury wydechowej i same nie emitują szkodliwych związków do atmosfery, w procesie produkcyjnym generują całkiem spore ilości CO2 w innych miejscach.

Już samo wydobycie litu do akumulatorów jest sporym obciążeniem dla środowiska, bo jest to pierwiastek ziem rzadkich, a takich pierwiastków jest w skorupie ziemskiej po prostu mało. Następnie zaczynamy produkować akumulatory, co wiąże się z dość sporą emisją CO2. Tak dużą, że np. w Niemczech przeciętny samochód elektryczny musiałby pozostawać w eksploatacji przez co najmniej 10 lat, by zrównoważyć emisję tradycyjnego samochodu z silnikiem spalinowym. I tu zaczyna się robić ciekawie, bo przy założeniu przebiegu 20 tysięcy kilometrów rocznie w ciągu pięciu lat samochód przejedzie 100 000 km, a w 10 lat – 200 000 km. Po pierwszych 100 tysiącach przebiegu samochodu elektrycznego pojemność baterii spadnie o około 20%, podobnie po kolejnych 100 tysiącach. A zatem po 10 latach z deklarowanych 270 kilometrów zasięgu (WLTP) zrobi się 170 km. To oznacza, że baterie są już wyeksploatowane i należy je wymienić na nowe. Ale jak to? Dopiero co zaczęliśmy „nie emitować”, a już trzeba wyprodukować kolejny pakiet baterii?

W raporcie Berylls Strategy Advisors można też znaleźć inną ciekawą informację. Wyprodukowanie w fabryce zasilanej paliwami kopalnymi pakietu akumulatorów o wadze 500 kilogramów spowoduje o około 75% większą emisję CO2 niż wyprodukowanie wydajnego samochodu z silnikiem spalinowym. Policzmy to dla kultowego, starego Mercedesa „beczki”, który potrafił bez większych problemów przejechać nawet milion kilometrów. Przy przeciętnym rocznym przebiegu rzędu 20 000 km daje to 50 lat eksploatacji. W takim okresie w samochodzie elektrycznym przynajmniej pięć razy trzeba by wymienić baterie, a i samo auto musiałoby być zmienione trzykrotnie. Wynika z tego, że – biorąc pod uwagę całkowity ślad węglowy związany z pozyskaniem materiałów, produkcją i utylizacją samochodu wraz z bateriami – samochód elektryczny jest dużo mniej ekologiczny od starego diesla, który – jak w pewnej reklamie baterii – „still going, and going, and going…”.

O Autorze

Tagi artykułu

Zobacz również

Chcesz otrzymać nasze czasopismo?

Zamów prenumeratę