Cezary Kruk: Kult cargo

Dariusz Wójcik
30.12.2015

Na początku ubiegłego wieku nad Nową Gwineą zaczęły przelatywać gigantyczne ptaki, które wydawały przerażający ryk. Tubylcy na widok tych monstrualnych stworzeń padali na ziemię, zakrywali twarze i błagali o litość. Szybko pojęli, że te ptaki to duchy ich zmarłych przodków, których coś rozgniewało.

Z czasem tubylcy zaobserwowali, że „ptaki niebios” siadają na ziemi, a z ich brzuchów wychodzą biali ludzie, którzy wyładowują skrzynie pełne jedzenia, narzędzi i broni. Na skrzyniach widniały napisy „cargo”. Tubylcy nie wiedzieli, że w języku białych słowo to oznacza „ładunek”, ale zrozumieli, że biały człowiek znalazł sposób na przywabianie ptaków niebios. Zaczęli więc naśladować białych, żeby i do nich przyleciały ptaki obładowane różnymi dobrami.

Budowali specjalne domostwa, żeby mieć gdzie gromadzić przychodzące cargo. Z trzciny i drewna sporządzali atrapy ptaków niebios i ustawiali je na polach. W nocy rozpalali rzędy ognisk, aby ptaki wiedziały, gdzie mają lądować. Stawiali wieże kontrolne z bambusowymi antenami i instalacją elektryczną z lian. Sadzali w tych wieżach kontrolerów lotu z drewnianymi słuchawkami. Naprawdę się starali.

Co ciekawe, ich działania przynosiły niekiedy oczekiwane rezultaty. Zdarzało się, że nocą, podczas złej pogody piloci mylili rzędy ognisk ze światłami na pasach startowych i rozbijali się na polach lub w tropikalnym lesie, a tubylcy szabrowali ładunek. Takie zdarzenia tylko wzmacniały ich wiarę w ptaki niebios. Obecnie wierzenia te nazywa się „kultami cargo”.

Opowiedziałem tę historię, bo nowa odmiana kultu cargo rozwija się w najlepsze we współczesnej Polsce. Nasi decydenci, którzy napatrzyli się na piękne drogi i miasta w krajach Europy Zachodniej, uwierzyli, że gdy nasze drogi i miasta będą równie piękne, to wzrośnie nam dobrobyt. Nie potrafią oni pojąć, że pieniądze wydane na szkolnictwo i naukę zwróciłyby się z nawiązką po kilkunastu latach i wtedy byłoby nas stać nie tylko na te drogi i miasta, ale też na opiekę społeczną z prawdziwego zdarzenia. Zamiast tego wolą stawiać lotniska, autostrady, stadiony, muzea itd. Topią pieniądze w betonie. Efekt tego będzie taki, że za kilka lat tę infrastrukturę, zbudowaną tanimi metodami i z tanich materiałów, trzeba będzie remontować, czyli topić w tym samym betonie kolejne pieniądze. Tyle tylko, że do tego czasu Unia Europejska przestanie nas dotować.

Przed pięcioma laty pisałem na tych łamach o kontrahencie, który wygrał przetarg na budowę odcinka autostrady A1, po czym go nie budował, a na końcu zrezygnował z tego niebudowania, w związku z czym GDDKiA musiała przeprowadzić kolejny przetarg. Akurat wtedy, gdy pisałem tamten felieton, nasze Ministerstwo Środowiska przygotowywało restrykcyjne normy dotyczące emisji hałasu. Obowiązują one nie tylko w miastach, ale też wszędzie tam, gdzie natężenie ruchu przekracza 16,4 tys. pojazdów na dobę. Poza miastami jest 235 odcinków z takim natężeniem ruchu – w sumie 1538 km dróg, które należałoby zabudować ekranami. W rezultacie ekrany akustyczne stawia się u nas w szczerym polu.

Najpierw budowaliśmy te autostrady. Później zaczęliśmy obudowywać je ekranami. Gdy zastanowiłem się nad tym, do czego to wszystko może prowadzić, doszedłem do wniosku, że do szczęścia brakuje nam już tylko autonomicznych samochodów. Gdy wejdą do powszechnego użytku, będziemy beztrosko mknąć po autostradach, zabijając czas oglądaniem reklam zainstalowanych na ciągnących się kilometrami ekranach akustycznych. Dzięki temu pieniądze, które topiliśmy i topimy w betonie, wrócą z nawiązką do budżetu państwa w postaci opłat za reklamy. Tak w końcu osiągniemy dobrobyt, a kult cargo przestanie być obiektem drwin.

 

autoExpert 04 2024

Chcesz otrzymać nasze czasopismo?

Zamów prenumeratę