Dobra diagnoza

Radiotechnika

Bez nich sprawna i szybka praca mechanika jest praktycznie niemożliwa. Te dzisiejsze są diametralnie różne od tych, które 15 lat temu dopiero pojawiały się na polskim rynku. Podobnie zresztą jak auta, skrywające dziś pod swoimi maskami coraz bardziej nowoczesne i skomplikowane systemy elektroniczne. A które wymuszają dopasowanie posiadanych w warsztacie urządzeń do diagnozowania coraz nowszej elektroniki samochodowej.

Mowa oczywiście o testerach diagnostycznych. Urządzenia te od niemal 50 lat podbijają rynek motoryzacyjny. A według głosów dochodzących z branży jest to taka jej gałąź, której rozwój jest niczym niezakłócony. Wręcz przeciwnie: świetnie się ona rozwija. Ale zacznijmy od początku.
Pierwsze „symptomy" elektroekomody
Prekursorem elektronicznych systemów kontrolnych w samochodach była firma Bosch. Już w latach 50. XX wieku pracowała ona nad półprzewodnikami - podstawą wszelkich systemów elektronicznych w autach. W 1967 roku Bosch ruszył z produkcją Jetronica - pierwszego na świecie elektronicznego systemu wtrysku benzyny. Kolejne z taśmy montażowej schodziły sondy lambda do katalizatorów (rok 1976), system przeciwblokujący ABS (1978) czy też elektroniczny system kontroli trakcji ESP (1995). To właśnie działania Boscha sprawiły, że zaczęto zwracać większą uwagę na kwestię obniżenia zużycia paliwa i ograniczenia emisji spalin przez samochody. 

Początki „uprawomocnienia" OBD sięgają lat 60. XX wieku. To właśnie wtedy w Kalifornii zostały wprowadzone restrykcyjne limity na ilość toksycznych substancji w spalinach, jakie emitowały tamtejsze auta. Ten „ekologiczny ruch" szybko, bo już kilka lat później dotarł do amerykańskiego Kongresu, który powołał specjalną rządową agencję EPA (z ang. Environmental Protection Agency). Miała ona za zadanie opracować normy emisji spalin przez samochody, a przede wszystkim - sprawować kontrolę nad ich przestrzeganiem. Znalazło to oczywiście oddźwięk wśród producentów aut. Narzucone przez EPA normy były bardzo wyśrubowane, a koncerny samochodowe w dość krótkim czasie musiały się do nich dostosować i zwiększyć tempo prowadzonych do tej pory bez zbytniego pośpiechu prac nad elektronicznymi systemami dodatkowych czujników, sterowników czy kontroli układów dostarczania paliwa. Zaowocowało to tym, iż w latach 70. każdy z producentów samochodów miał przygotowany własny taki system, a ponadto każdy dysponował własnym testerem dedykowanym tylko do modeli marki samochodów danego koncernu.

W 1981 r. General Motors wyprodukował pierwszy na świecie system OBD (z ang. On Board Diagnostics - diagnostyka pokładowa). Miał on na celu monitorowanie emisji spalin przez dany samochód. Ówczesna wersja tego systemu miała za zadanie trzy rzeczy, gdy pojawiała się usterka: zaalarmować kierowcę o niej, włączając umieszczoną na desce rozdzielczej lampkę ostrzegawczą informującą o uszkodzeniu. Następnie wysyłał kod o usterce do komputera pokładowego, a potem zapisywał ten kod w jego pamięci, co miało ułatwić odczytanie informacji o błędzie i zdiagnozowanie jego przyczyny przez mechanika. W 1986 roku władze stanu Kalifornia wydały rozporządzenie, w którym nakazywały wyposażać w OBD wszystkie auta sprzedane na terenie tego stanu. Działanie systemu było na pierwszy rzut oka proste. Schody pojawiły się potem, gdy zaczęli go produkować i używać wszyscy producenci aut. Pierwsza wersja OBD - mimo dobrych chęci konstruktorów - tak naprawdę zamiast pomagać mechanikom w diagnozowaniu i naprawie samochodowych usterek, utrudniała im pracę. Skupiała się ona tylko na emisji spalin przez silnik, ale nie kontrolowała już równie ważnego systemu odpowietrzania zbiornika paliwa. Ale to nie jedyna wada: z racji „świeżości" systemu nie istniała wtedy jeszcze żadna standaryzacja w produkcji OBD. W związku z tym każdy z producentów aut mógł się kierować własnym „widzimisię" w kwestii nomenklatury lampki ostrzegawczej OBD zapalającej się na desce rozdzielczej w przypadku wykrycia przez system usterki. General Motors uważał, że każe ona „sprawdzić silnik", Chrysler mówił, że jest to lampka „spadku mocy", Ford z kolei uważał, że jest to po prostu „lampka silnika". Większość producentów posługiwała się określeniem lampki „koniecznej kontroli silnika", a tak naprawdę mogła dotyczyć uszkodzenia czy złej pracy jakiegoś konkretnego czujnika umieszczonego w samochodzie. Były nieprecyzyjne, podobnie jak nazewnictwo, co okazało się bardzo kłopotliwe zarówno dla mechaników warsztatowych, jak i samych kierowców. Gdy lampa tylko zaświeciła się na desce ich samochodu, od razu udawali się do warsztatu, będąc przekonanym, że to właśnie w samym silniku tkwi problem. Ale tak nie było: mechanik musiał po kolei sprawdzać każdy czujnik w aucie, tracąc przy tym swój czas. A inny w przypadku każdego producenta system kodów usterek jeszcze tę pracę utrudniał.

Problemy te nie przeszły bez echa, a potrzeba standaryzacji systemu dawała się coraz bardziej we znaki. W 1988 roku został opracowany i wprowadzony przez SAE (z ang. Society of Automotive Engineers) w życie dokument, który jako pierwszy ujednolicał złącze diagnostyczne i protokół komunikacji w samochodzie. Wreszcie skonstruowano OBDII - system diagnostyczny, który stał się obowiązkowy od 1 stycznia 1996 r. Wszystko za sprawą tzw. ustawy o czystym powietrzu z 1990 roku, której restrykcyjne zapisy zobowiązały producentów aut w USA do wyposażania każdego samochodu wyprodukowanego w i po 1996 roku w drugą generację systemu OBD. Wprowadzała ona właśnie standaryzację procedur diagnostycznych krytycznych pod względem emisyjnym elementów układu napędowego - bo właśnie bieżący nadzór nad poziomem związków toksycznych z układów wydechowego i zasilania w paliwo był głównym zadaniem tego systemu. Ale nie tylko: miało to także na celu informować przede wszystkim kierowcę, że w jego aucie „coś nie gra".

[...]

Magdalena Mania-Jungiewicz

Więcej informacji o branży diagnostycznej w najnowszym „autoEXPERCIE" 4/2012.

autoExpert 05 2024

Chcesz otrzymać nasze czasopismo?

Zamów prenumeratę